Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym jak zmienia się nasze społeczeństwo? Społeczeństwo, w którym i my funkcjonujemy? Pewnie ktoś powie, że jest to temat dla socjologów. Niech oni zajmują się problemami społecznymi. Ja jednak chcę dziś trochę o tym z Wami porozmawiać. Zmiana, która mnie niepokoi to dezintegracja społeczeństwa.
Zapyta ktoś, czym jest ta dezintegracja? Zacznijmy wiec od definicji tego zjawiska. Dezintegracja jest to złożony proces, wskutek którego dochodzi do rozpadu danej grupy społecznej. Tyle teorii, a teraz trochę moich obserwacji na temat tego zjawiska.
Dawniej, kiedy byłam dzieckiem mieszkającym w typowym bloku, moja rodzina była zaprzyjaźniona prawie ze wszystkimi naszymi sąsiadami. Wiedziało się co i u kogo słychać. I nie chodziło tu o wścibstwo czy niezdrowe zainteresowanie innymi. Po prostu ludzie interesowali się swoim losem nawzajem. Jeżeli na przykład ktoś potrzebował pomocy, bo miał do przeniesienia ciężki mebel, to zaraz znalazł się ktoś życzliwy do pomocy. Gdy któraś z sąsiadek zachorowała, to naturalną rzeczą było zadzwonić do jej mieszkania z pytaniem czy nie trzeba jej zrobić zakupów albo pójść do apteki po leki. Ludzie żyli ze sobą, a nie obok siebie. Kiedy wracałam do domu, a moja Mama musiała akurat wyjść, bez skrępowania mogłam zadzwonić do sąsiadki, która się mną zaopiekowała i jeszcze poczęstowała obiadem. To wszystko było naturalne, nie wymuszone niczym. Ludzie byli otwarci na siebie. Można to było nazwać integracją społeczną w pełnym tego słowa znaczeniu.
Zastanawiam się co wpłynęło na nas ludzi jako społeczeństwo, że przez tych kilkadziesiąt lat tak bardzo się zmieniliśmy. Ludzie mieszkają w tym samym budynku, a nie znają się nawzajem. Nie chcą się znać. Nie chcą wiedzieć z kim sąsiadują. Nie chcą też aby ktoś ingerował w ich życie. Dobrze jeżeli chociaż mówią sobie „dzień dobry”, ale bywa i tak, że mijają się bez słowa. Młody sąsiad przechodzi obojętnie obok taszczącej ciężkie siatki na czwarte piętro sąsiadki staruszki. A sąsiadka w milczeniu mija siedzącego na schodach pod zamkniętymi drzwiami mieszkania siedmiolatka. Nie inaczej jest w dzielnicach domków jednorodzinnych. Dawniej, jak w filmie „Sami Swoi”, podchodziło się do płota i rozmawiało o problemach codzienności. Teraz wiele osób zaznacza granice prywatności sadząc szczelnie tuje, czy inne choinki, które mają za zadanie zasłonić ich od reszty świata. Przez „zarośnięte” płoty przestaje się nawet mówić „dzień dobry”.
Powiecie, że nie ma nic złego w chronieniu swojej prywatności. A jednak myślę, że jest inaczej. Alienujemy się, nie wtrącamy się do życia innych i tego samego oczekujemy. Nie ma w nas poczucia wspólnoty, bo nie pracujemy nad budowaniem więzi międzyludzkich. Nie czujemy się odpowiedzialni za los tych, którzy żyją obok nas. Konsekwencją takiego podejścia do życia są później przypadki jak ten:
Nikt z sąsiadów tego pana przez trzy miesiące nie zainteresował się jego losem. Dopiero wydobywający się z mieszkania nieprzyjemny zapach (który był zaburzeniem komfortu innych sąsiadów) zmusił ich do zainteresowania. Ciekawe jak długo nikt nie zainteresowałby się sąsiadem gdyby nie ten zapach. Wiem, drastyczny jest to przykład, ale on chyba najlepiej obrazuje skutki zjawiska dezintegracji.
A jakie są Wasze obserwacje dotyczące tego zjawiska? A może znacie sposoby i metody jak temu zapobiegać? Zapraszam Was do dyskusji nad tym ważkim problemem społecznym.